sobota, 8 listopada 2008

Wybory

Podczas wyborów prezydenckich w USA miałem możliwość pójść na te wybory z Amy i przyglądnąć się z bliska jak wygląda tutaj wybieranie prezydenta. Oczywiście ja nie mogłem wziąć udziału w wyborach jako że nie mam obywatelstwa. Pierwsza z rzeczy która mnie zdziwiła to oczywiście miejsce głosowania - dla naszego okręgu był to Kościół Chrześcijan Baptystów (oczywiście nie miejsce gdzie odbywają się nabożeństwa, tylko zaplecze kościoła). Ja nigdy nie słyszałem aby miejsce głosowania był kościół - chyba w Polsce nie do pomyślenia. Tym bardziej jakby to miałby być kościół baptystów czy zielonoświądkowy. Ludzie pewnie by się bali pójść głosować. Tutaj nikt nie miał obiekcji. Wszystko jednak zaczęło się od tego, że Amy dostała ważną kartę do głosowania a raczej potwierdzenie pocztą że jest zarejestrowana do wzięcia udziału w głosowaniu. Następnie stawiliśmy się z samego rana w punkcie wyborczym. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się że nie mieliśmy gdzie zaparkować. Pełno aut i tłumy jak nigdy, a to tylko 15 - 30 min. po otwarciu lokalu wyborczego. Amy była 181 bo tutaj liczą każdego wyborcę. Jak tylko potwierdzą że ma się prawo głosować dostaję się blankiecik aby wziąć listę do głosowania. Po tym idzie się do jednej z kilkunastu "budek" (na zdj. w tle) które nie są osłonięte żadnym parawanem i jakoś nikt tutaj nie narzeka że ktoś może podglądnie jak głosował. Ludzie czasami nawet skreślali (a raczej zakreskowali owalne miejsce zamiast krzyżyka) swój wybór. To co oczywiście było inne to urna - w Polsce rzuca się skreślone listy, tutaj jest maszyna jak ksero które wciąga listy, skanuje i jednocześnie przesyła głos do centrum wyborczego tak że wynik z reguły jest wiadomy od razu (jakoś sobie nie mogę wyobrazić liczenia tych głosów ręcznie, bo USA jest wielkości Europy). Na koniec każdy dostaje naklejkę z napisem Głosowałem pewnie aby zachęcić innych do głosowania. Muszę przyznać, że tutaj jest bardzo ważne wydarzenie i ludzie tutaj odczuwają ogromną odpowiedzialność za kraj i jednocześnie też wielki przywilej brania udziału w wolnych wyborach (61% w tym roku biorąc pod uwagę że wybory są zawsze w 1 wtorek po 1 poniedziałku listopada, czyli nie w dzień wolny od pracy). Wyniki wolę nie komentować - żyłem w komunistycznym kraju i wszystko wskazuje że będę żył w następnym.

Brak komentarzy: