sobota, 28 listopada 2009

Kolejny egzamin

W tym tygodniu także miałem kolejny egzamin Microsoftu - tym razem z programowania ASP.NET 3.5 czyli obecnie najnowszej technologi Microsoftu z programowania aplikacji Internetowych. Egzamin kończył się certyfikatem z tytułem specjalisty z tej technologii - ja wcześniej miałem tytuł specjalisty i profesjonalisty z tej technologii ale przy użyciu ASP.NET 2.0 czyli starszej wersji. W nowej wersji jest sporo nowych rzeczy więc trzeba było się trochę pouczyć do tego egzaminu. Wszystkie te egzaminy są na mojej ścieżce to zdobycia tytułu profesjonalisty z programowania aplikacji dla przedsiębiorstw. Oficjalnie zostały mi tylko 2 egzaminy, niemniej jednak pomyślałem że przy okazji zdania tego egzaminu na specjalistę może ma sens zdać egzamin na profesjonalistę z ASP.NET 3.5 - prawdę mówiąc nie ma tam wcale nowego materiału, ale jak na ten egzamin trzeba było mieć wiedzę jak coś zrobić to na egzamin na profesjonalistę trzeba wiedzieć dlaczego w ten sposób a nie inny - na wcześniejszej wersji tego egzaminu było pytania i 4 odpowiedzi które były rozwiązaniem, ale trzeba było wybrać 1 która jest najlepsza. Nie jest łatwo, ale nie jest też najgorzej. Dlatego postanowiłem że podejdę to tego egzaminu. Firma pokrywa wszystkie koszty - paliwo, egzamin i książki. Z tych ostatnich jestem najbardziej zadowolony, bo do każdy egzaminu kupuje sobie 4 książki, więc jak dobrze policzyć 3 kolejne egzaminy to będzie 12 książek za darmo. No cóż, firma ma też coś z tego bo za nie duże pieniądze zyskują specjalistę z dość sporą wiedzą, gdzie większość pracowników uczy się jak musi - czyli jak ma problem z czymś, ale wtedy z reguły czas to pieniądz i czasami może być już za późno. Jeśli chodzi o wynik z tego egzaminu to po raz pierwszy zyskałem maksa czyli 1000 punktów - 100%. Muszę przyznać że było kilka pytań, że nie byłem pewien, ale po głębszym namyśle i przeczytaniu każdego słowa uważnie widać podjąłem rozsądną odpowiedź. A jeśli chodzi o termin kolejnego egzaminu to za 1 miesiąc, bo mam rabat na egzamin ważny do końca roku (rabat na egzamin oznacza droższe książki dla mnie - przy okazji książki mam w domu i są moją własnością a nie firmy) no i nie ma dużo nauki - raczej powtarzania, bo materiału jest dość sporo i nie chce zapomnieć czegoś.

Święto Dziękczynienia

Jak co roku w Stanach w 4 czwartek listopada obchodzi się Święto albo też Dzień Dziękczynienia. Święto to sięga tradycjami do 16 wieku, kiedy to osadnicy z Anglii przypłynęli do Ameryki i w ten sposób dziękowali Bogu za plony i gotowość do zimy. Oczywiście obecnie mało kto dziękuje za plony (na pewno rolnicy), jednakowoż święto jest powszechnie obchodzone (dzień wolny od pracy) i w głównej mierze dziękuje się za miniony rok. Niemniej jednak potrawy na stołach przypominają te z przed 400 lat - pieczony indyk, ziemniaki, chleb kukurydziany, warzywa, żurawina, ciasto dyniowe, placek z jabłkami czy wiśniami. Bardzo proste i nie przetworzone w odróżnieniu od potraw na codziennych stołach. Jeśli chodzi o nas to jak w zeszłym roku spędziliśmy to święto w rodzinnym gronie u rodziców Amy, gdzie także była rodzina siostry Amy, wujkowie i ciocie, dziadek, babcia no i oczywiście kuzyni i kuzynka Szymusia czyli nasi siostrzeńce i siostrzenica. Jedzenie było bardzo dobre i generalnie mieliśmy bardzo dobry czas z rodziną i trochę odpoczynku od pracy (niestety musiałem pracować dzień później - piątek - ale za to mogłem pracować z domu, więc nie musiałem nigdzie się ruszać). Tradycją tutaj jest też, że w to święto odbywa się mecz futbolu amerykańskiego (dla widowiska tylko) także większość ludzi może po świątecznym obiedzie usiąść na kanapie i pooglądać dobrą piłkę (niestety nie nożną). Niestety posiadanie psa sprawiło, że musieliśmy wracać do domu szybciej niż zazwyczaj, ale może to i dobrze bo byśmy za bardzo się objedli.

Rulphy (Ralfi)

Tak się wabi nasz piesek, którego przygarneliśmy do swojej rodziny w tym tygodniu. Jeśli chodzi o rasę to było napisane że jest to Beagle ale musi być chyba mieszaniec z labradorem, bo jest zbyt duży jak na Beagle'a. A powodem dla którego mamy psa jest że to jest Amy prezent pod choinkę. Także Szymuś bardzo lubi psy i często było tak, że nie miał się z kim bawić bo Amy była zajęta, więc się nudził - teraz ma przyjaciela z kim może się bawić. Dlatego też zdecydowaliśmy się na beagle'a bo ta rasa psów jest bardzo delikatna dla dzieci. W końcu Snoopy był także tej rasy. Pies ma 2 lata więc nie jest szczeniakiem. Tutaj bardzo drogo kosztuje weterynarz, więc wszystkie zastrzyki, szczepionki czy sterylizacja powodują że tutaj trzeba dość słono zapłacić jak się ma szczeniaka. Plus nauka załatwiania się na dworze i specjalne jedzenie także dodają dodatkowe koszty. A 2 letni piesek ma to już wszystko za sobą, więc nie jako przychodzi się na gotowe. Pieska wzieliśmy z towarzystwa opieki nad zwierzętami. Oczywiście trzeba było zapłacić, ale jeśli wziąć koszty zabiegu sterylizacji i innych szczepionek to i tak było tanio. Plus dostaje się wszystkie dokumenty adopcji psa, bezpłatną wizytę u weterynarza i chip aby można go było znaleźć jakby się zgubił. W sumie jest jak za darmo. Na początku piesek było trochę zdezorientowany, ale powoli się oswaja i teraz już wie gdzie co jest - miejsce do spania, jedzenia, itp. Na pewno jeszcze musi minąć kilka tygodni za nim na dobre się oswoi, ale już nawet po kilku dniach widać dużą zmianę. Myślę że to będzie coś wspaniałego dla Szymka kiedy on będzie większy i będzie mógł się bawić z pieskiem.

niedziela, 15 listopada 2009

Mały prezes

Jakiś czas temu znajomi kręcili reklamę swoich produktów dla niemowląt i Szymek miał okazję zagrać w tej reklamie. Minęło już parę miesięcy, ale trochę zajęło obrobić filmik i złożyć cały materiał do kupy. Oczywiście nie jest to profesjonalna reklama, ale zawsze dość ciekawie zrobiona. Myślę, że jakby kręcić teraz, kiedy Szymek jest już starszy, to można by było osiągnąć lepsze wyniki. Mam nadzieję że się wam podoba.

Tajemnicze morderstwo

Pewnie się zastanawiacie co to za tajemnicze morderstwo i kogo zamordowano. A no nikogo. Tak się tylko nazywa zabawa, która tutaj jest dość popularna. Powiązana jest ona z obiadem. Polega ona na tym, że każda zaproszona osoba na obiad jest jakąś osobą ze scenariusza. Dostaje wytyczne kogo gra i jakie ma wyznaczone cele. I tak każda osoba staję się na jeden wieczór kimś innym - staję się aktorem. Nie ma specjalnego scenariusza - tylko tyle że wiadomo gdzie się dzieje akcja i każda osoba zna tylko swoje wytyczne i sobie znane intrygi. W czasie zabawy ktoś zostaje zamordowany i co ciekawe nikt na początku nie wie kto to jest. Osoba reżyserująca decyduje. Cała zabawa potem polega aby wczuć się w klimat takiego wieczora i w swoją rolę i grać. Cel jest prosty - znaleźć mordercę. Są też nagrody - za najlepszy kostium, najlepszą grę i najwięcej zarobionych pieniędzy - które można zarobić sprzedając informację, biorąc łapówki, itp. Oczywiście pieniądze są fałszywe jak w grze monopol. Wszystkie rekwizyty - opis bohaterów, intrygi, tło akcji się kupuje. W cenie też jest obiad - jedzonko którego było bardzo dużo + napoje odpowiednie do akcji - tutaj np. było wino. Akcja naszej zabawy miała miejsce na statku i była przepleciona wieloma intrygami: to kapitan miał romans, to zamordowana osoba miała nieślubne dziecko, to ktoś inny chciał zająć miejsce zabitej osoby. Wiele motywów ale morderca jest jeden. I cała sztuka polega na tym aby zdobyć jak najwięcej informacji i dowodów na to, kto jest mordercą. Podczas zabawy dostaję się kolejne koperty z wytycznymi, więc nigdy nie można przewidzieć jak się akcja zakończy. Z czasem pojawiają się kolejne dowody i fakty, które tylko dezorientują ale też naprowadzają na prawdziwego morderce, bo tak naprawdę każdy miał motyw. Dla wielu z nas to był pierwszy raz kiedy mogliśmy się bawić w tą zabawę. Ale jest to dość niesamowite jak niektórzy wczuwają się w swoje rolę. I jest to dość dziwne na początku, kiedy prowadzi się dialog z inną osobą tak jakby ona była twoją kochanką albo narzeczoną. Zabawa jest przednia. Koszt takiej zabawy z jedzeniem i piciem to 7.5 dolara na łepka czyli normalna cena obiadu w restauracji bez wina i napiwku. Także się opłaca. Tak się zastanawiać, że też ktoś wcześniej nie wpadł na taki pomysł...

niedziela, 8 listopada 2009

Roczek Szymusia

W sobotę obchodziliśmy 1 roczek Szymusia, chociaż dopiero w niedziele tak na prawdę kończył roczek. Zaprosiliśmy znajomych i rodzinę. Było chyba z 30 osób licząc dzieci. Także przyszedł Grzegorz z Anią i Antosiem (na ostatnim zdj.) - którzy przyjechali do Minneapoli kilka miesięcy temu, gdzie Grzegorz jest na jakimś stypiendium i przez rok tutaj robi jakieś studia. A jeśli chodzi o imprezę, to była jednak po amerykańsku. Stół szwedzki, napoje, przekąski, żadna uczta z alkoholem. Szymuś dostał bardzo dużo prezentów, ale przedtem tutejszym zwyczajem dostał kawałek torta aby mógł się wybrudzić (choć nie zabardzo mu to wyszło). Ja byłem oszołomiony prezentami, jakoże niektóre z nich w niczym nie przypominają prezentów za moich dziecięcych lat. Wszystko interaktywne. Misie mówią i śpiewają, książka ma ruchome obrazki ... wszystko aby uczyć i zabawiać. Nawet zwykła ciężarówka mówi i świeci. Ciekawe jest to, że niektóre zabawki są 2 języczne - angielski i meksykański. Szymuś trochę był przytłoczony taką ilością osób, gwaru i innych dzieci, ale jakoś się w końcu przełamał. Nawet jego koleżanka była - Katalina - na której to urodzinach też byliśmy. Aż trudno uwierzyć, że to już rok minął od jego narodzin. Teraz tylko czekać aż sam zacznie chodzić i więcej mówić, a to pewnie się stanie zanim się nawet obejrzę...