poniedziałek, 26 maja 2008

Różne

Dostałem SMS-a, że niektórzy w Polsce też idą na Narnię. Tyle że w Lubinie i za 20 zł. Ten film jakoś szybko trafił do Polski, ciekawe jaka będzie oglądalność. Tutaj nie było tłumów. Fajnie że jednak ktoś idzie do kina zamiast ściągać z Internetu byle by tylko oglądnąć niezależnie od jakości.
Jak w pracy? Tęsknie za czasem kiedy mogłem pracować 8 godzin - tutaj wiedziałem że może być więcej ale nie tak długo. Generalnie 10 godzin dziennie. Zero zabawy jak Internet. Tutaj taki był to został zwolniony. Tutaj poprostu trzeba swoje zrobić - nie zdążyłeś to przychodzisz na weekend. Szef i koleś z Ukrainy przychodzili w niedziele, może nawet i w poniedziałek gdy jest święto. I to wszystko pomimo że pracują po 10 -11 godzin. Ostatnio przypomniałem szefowi o wakacjach na które chce jechać za 2 tygodnie (1 tydzień zamiast planowanych dwóch). Najpierw napisał OK, potem za parę dni że najpierw muszę się wyrobić z pracą (teraz tutaj jest 3 programistów a pracy pewnie dla 6). Nic nie szkodzi że bilety kupione i on wiedział o tym 2 mc temu. Na szczęście jak z nim pogadałem to trochę ustąpił i pozwoli mi jechać nawet jak nie zrobię swojego. Roboty jest na 2 mc i klient chce ją mieć zrobioną w 2 mc, ale on chce w 1. Nie ma ludzi, właściwie sam robię całość ale to nic. Nie lubię kapitalizmu - może w firmach nie prywatnych i małych jak ta jest inaczej. Tęsknie za czasem kiedy mogłem pojechać na urlop właściwie kiedy chciałem. W ten weekend musiałem trochę popracować też, ale na szczęście w domu. Mam nadzieję że będę miał więcej czasu wolnego jak przyjdzie dziecko albo będę mógł wziąć wtedy urlop.
Za tydzień 1 rocznica ślubu, więc jedziemy na weekend do innego miasta spędzić tam dobry czas. Ma to być piękne miasto z wioskami z Amiszami - nowe doświadczenie zobaczyć ich na żywo. Mam nadzieję iż pogoda dopisze. Biorę aparat!

Długi weekend

Tutaj też mają długie weekendy. Dzisiaj był jeden z nich. W poniedziałek był dzień pamięci narodowej. W miastach są jakieś parady, na cmentarzach narodowych też coś się dzieje, ale generalnie wszyscy korzystają z długiego weekendu i wyjeżdżają gdzieś aby odpoczywać. My pojechaliśmy razem spotkać się z rodziną u szfagra na grillu. I tu typowe jedzenie - hot-dogi z kiełbasy polskiej albo parówek, hamburgery własnej roboty, chipsy, desery, jajka w majonezie. Jak jest grill to zawsze hot-dogi i hamburgery - nigdy kiełbasa + chleb. Jechaliśmy ok. 60 km i to tylko na 3 godziny. Wszyscy się zjechali ale tylko 3 godziny. Tutaj nie siedzi się przy stole cały czas i rozmawia i czeka na więcej jedzenia. Jedzenia było dużo ale jakoś każdy się najadł, posprzątali i koniec. Chwila na rozmowy, zabawę na chuśtawkach i do domu. Krótki czas, ale dobry.
Na zdj. hotdogi i hamburgery z serem. Oraz Annie (szfagierka) nabierają sobie jedzenie ... no i Amy się wygłupiająca.
To jest pokój dziecięcy, który szfagierka sama pomalowała. Właściwie są przygotowani na przyjście córki, a to dopiero we wrześniu lub październiku.
To my na chuśtawce i zdjęcie na tle bzu. Aż trudno uwierzyć że ten cały obszar lasu, chuśtawki i ogród należy do nich.
To teściowa z wnuczką oraz z Amy podczas przygotowywania pizzy owocowej - generalnie ciasto kruche i mnóstwo owoców - bez galaretki.

czwartek, 22 maja 2008

Prawko

To właśnie dzisiaj przyszedł ten dzień kiedy moje zdolności jazdy samochodem miały zostać ocenione. Dzień zacząłem od sprawdzenia stanu technicznego auta i niestety jedno ze świateł przednich nie działało (przepalona żarówka). Oni sprawdzają stan tech. auta i jak coś nie gra to nie dopuszczają do egzaminu. I co tu było robić? Musiałem wziąć Chryslera od teściowej. Ten samochodzik jest dopieszczony i wszystko w nim gra. Amy na wszelki wypadek wzięła mój, gdyby oni mi pozwolili na nim mieć test, bo też na nim ćwiczyłem wszystkie manewry. Jak już dojechałem i dałem papiery to już było za późno. Musiałem zdawać na kabriolecie. Kabriolety mają tą wadę, że jest tam dużo martwego pola wokół i ciężko jest parkować. Ja jednak opuściłem dach i cały test jechaliśmy w dachem opuszczonym. Było łatwo. Sam test zaczyna się od dania papierów, które otrzymuje się od dyspozytora. On też sprawdza czy działają światła, migacze, wycieraczki. Potem czeka się na odpowiednim pasie (są 4) z wyznaczonym numerem. Przychodzi egzaminator. Bierze papiery i pyta się gdzie co jest - światła krótkie, długie; wycieraczki; światła awaryjne; hamulec awaryjny; odmrażanie szyb, itp. Potem zaczyna się jazda. Jest tam pewna liczba manewrów które trzeba zaliczyć, czyli jeździ się aż się je zrobi albo nie. Zmiana pasów (musiałem zmienić 4 pasy) aby z odpowiedniego skręcić. Światła i skręt na czerwonym. Skrzyżowanie typu T. Jednokierunkowa droga, skręt z jednokierunkowej na 2 kierunkową. Przejazd przez skrzyżowanie niekontrolowane przez znaki. No i oczywiście parkowanie - koło drogi są kijki z flagami i w nich trzeba zaparkować. Ja nie ćwiczyłem na tym samochodzie, więc nie wiedziałem jak mi pójdzie ale wyjątkowo poszło mi bardzo dobrze. Oba manewry. Parkowanie na górce trochę skwasiłem bo lekko zachaczyłem krawężnik. Inne minusy to zatrzymałem się przez skrzyżowanie typu T gdzie tylko trzeba zwolnić i ustąpić pierwszeństwa. Inny błąd to na niekontrolowanym skrzyżowaniu nie rozglądałem się wystarczająco dużo. Cały test 10 - 15 min. i to wszystko na placu. Nawet specjalnie nie było samochodów innych - raz jak wjeżdżałem na jednokierunkową to jeden pas był zajęty przez zaparkowany samochód to musiałem wybrać inny pas przez wjazdem. W sumie poszło mi dobrze i koleś też w porządku, więc ZDAŁEM. Myśle, że zobaczył dobry samochód i mnie już nie 16 latka, więc pewnie przymknął oko na moje błędy. W sumie nic strasznego prawdę mówiąc. Jeden problem miałem z ruszaniem, bo samochód jest sportowy i ciężko mi było ruszyć bardzo spokojnie i delikatnie. Mój samochód tak się nie rusza. Na zdj. dokument który używam jako tymczasowe prawko razem z moim starym, które zostało przycięte, że już nie ważne bo jest prawko pełne. Na tym dokumencie jest kopia dokuementu wypełnionego przez egzaminatora oraz paragon za prawko. Cena 22.25$. Razem 40$ za całość, czyli dawne i te prawko. Samo prawko przyjdzie pocztą w ciągu 1 tygodnia. Aż trudno pomyśleć, że w Polsce pewnie bym zapłacił 1400 zł (za 1 razem bym pewnie nie zdał). Pierwszy raz do pracy sam dzisiaj mogłem pojechać - trochę dziwnie bez Amy, ale idzie przywyknąć:)

poniedziałek, 19 maja 2008

Test na prawko już w czwartek

Tak, to prawda. Mój test na prawko już w czwartek 0 8.15. Nie powinno być trudno, ale dwoje moich znajomych (Rebecca od Officera Dave'a i Jake od Tammy - to dla tych co ich znają) oblało swoje egzaminy. Oboje skręcili z drogi jednokierunkowej na dwukierunkową w nie ten pas.
Test wygląda prosto. Najpierw inspekcja samochodu - sprawdzenie sprawności auta i też wiedzy o aucie (np. jak włączyś odmrażanie szyby tylnej czy przedniej). Oczywiście zdaje sie na swoim samochodzie. Po tym jazda z instruktorem - jazda jest na placu egzaminacyjnym (plan na zdj). To tylko przykładowy plac, ale wszystkie są podobne. Tutaj zaczyna się ze 100 pkt i każde przewinienie to strata punktów. Aby zdać trzeba mieć min. 80. Każde niebezpieczne zachowanie (jazda na czerwonym, pod prąd, wypadek, dotknięcie słupka) to automatyczna dyskwalifikacja. Po takim placu jeździ się 10 min, w tym 2 razy na poboczu są słupki robi się parkownie między 2 samochodu (słupki) - nazywają to równoległe, oraz garaż tyłem - nazywają to 90 stopni cofanie. Jak na razie różnie mi wychodzą te manewry - z reguły OK, ale wiadomo stres. Tutaj mi mówią, że jak nie zrobię nic z niebezpiecznego zachowania to zdam. Tutaj nikomu nie zależy aby kogoś oblać. Mało co oblewają, a jak tak to pewnie dlatego że ogromnaaaaa większość to 16 latki, a tacy to różnie jeżdżą i nie zawsze im można zaufać. Mam nadzieję iż egzaminator będzie trochę pobłażliwy dla mnie. Spodziewajcie się informacji w piątek o tym jak mi poszło. Muszęęęęęę zdaaaaććććć!!!

Narnia, czyli książe Caspian

Wczoraj poszliśmy z Amy i teściami do kina na drugą część Narnii. Film bardzo dobry, choć chyba pierwsza część była ciekawsza. Tutaj jedynie ładne widoki i dobre efekty dodają uroku dla tej części. Treść trochę słabsza. Widoki = wiadomo, część filmu była kręcona w Polsce - Szklarska Poręba, Góry Stołowe i jeszcze gdzieś. Reszta to Nowa Zelandia i Czechy. Koszt biletu - 8$. Do tego dokupiliśmy duży popcorn i dużą Colę - razem 8$. Co za tym idzie - darmowy napełnienie w tym samym dniu. Skorzystaliśmy z Coli (kubek ok. 1.5 l), bo wypiliśmy. Popcorn to kubek chyba z 5l, zjedliśmy ale nie było sensu brać więcej. Spodziewaliśmy się tłumów, a tutaj mało kto przyszedł. A film całkiem wart zobaczenia. Pewnie jakby w Polsce bilety były za 8 zł to może i więcej ludzi by chodziło do kina. W multikinie bilet 20 zł, czyli więcej niż tutaj w multikinie. Czyli wniosek z tego, że pewnie jak będzie szansa oglądnąć to pewnie będzie to kopia ściągnięta z Internetu. Pewnie gdyby tutaj bilet kosztował 20$ to by nikogo nie było.

Sen nocy letnie

W czwartek poszliśmy do teatru w Minneapolis - szfagier z żoną i my. On dostał bilety od lini lotniczych jeszcze z 6 mc temu, więc zaoferowaliśmy się z nim pójść - wtedy byliśmy jeszcze w Polsce. Jak widać bilety trochę kosztują, ale i tak cena wydaję się być tak jak w Polsce w stosunku do zarobków.
Ja nie czytałem wcześniej tej sztuki Szekspira, więc spodziewałem się czegoś w stylu Makbeta czy Hamleta. Bałem się też o język - staroangielski styl. Moje zaskoczenie było wielkie - ta sztuka niczym nie przypomina pozostałe. I język równiż nie jest trudny jeśli chodzi o wyrazy nie używane obecnie - jest ich bardzo mało. Fakt, styl języka jest baaardzo formalny i zazwyczaj wyrazy używane w sztuce są rzadziej używane w mowie potocznej, i dlatego też miałem trochę kłopotu ze zrozumieniem wszystkiego. Na szczęście sama sztuka jest "lekka" i nie miałem problemu z nadążeniem za treścią. Oczywiście adaptacja była współczesna i też dlatego była bardziej zrozumiała i też śmieszniejsza - np. młody japończyk przebrany za dziewczynkę i ubrany jak te tancerki z klubów - normalnie japońska dziewczynka. Większość czasu główni bohaterowie grają tylko w bieliznie - nie wiem jak było w oryginale, ale sztuka była bardzo frywolna. Bardzo dużo efektów specjalnych - szok jak na teatr np. nad publicznością aktorzy na linie opuszczają się jak pająki na nitce (grali amorków). Sztuka trwała 3 godziny. Jeśli chodzi o zdjęcia - zakaz fotografowania, więc nie miałem aparatu. Szkoda. Ciekawe, bo przy każdych drzwiach stoi osoba wskazująca kto gdzie siedzi - prawdę mówiąc można by było się przecisnąć bez biletu. Sala była jednak pełna, a sala chyba na 700 osób (oczywiście to jedna z wielu w tym teatrze). Na prawdę polecam wszystkim tą sztukę.

Apteka

Tak jak wcześniej wspomniałem dostałem receptę, zatem aby dostać ten lek poszedłem do apteki. Apteka jest w supermarkecie - jak np. w Tesco, czyli nic innego. Przyszedłem, dałem recepty i tutaj kazano mi dać kartę ubezpieczeniową, i podać dokładne dane - była to moja pierwsza wizyta w tej aptece. Po spisaniu wszystkich danych kazano mi przyjść za 15 minut. Kolejki oczywiście nie było - wydaje się że tutaj mało kto chodzi do apteki. Po 15 minutach przyszedłem i dotałem moje leki. Jak widać na zdjęciu lek jest w standardowym opakowaniu - czyli ten czas czekania to przesypanie leku i wydrukowanie naklejki. Na naklejce jest dla kogo ten lek wraz z adresem, adres apteki, dokładny adres i nazwa lekarza który go przepisał, dokładnie jak brać lek, dodatkowe informacje o tym czy brać przed posiłkiem, itp. Oczywiście standardowe informacje o tym co za lek i jaka data ważności. Ciekawe jest to że jest tutaj ile napełnień jest tego leku, czyli mogę przyjść do tej apteki i jak na recepcie było 3 napełnia to jak się kończy ten przychodzę i napełniają mi opakowanie nową ilością, czyli nie 5 opakowań, ale 5 razy trzeba przyjść po 30 tabletek. Zazwyczaj ilości są większe, ale sam fakt że trzeba przychodzić za każdym razem po nową ilość. Dodatkowo do tego było wydrukowane dokładna informacja o leku - wydruk z Worda. Ze względu na fakt, że moje ubezpiecznie zaczyna się od 1 czerwca to musiałem zapłacić za to. Koszt tego leku to około 17$ za 30 tabletek. W Polsce było by 8 zł, ale na ubezpieczalnie. Zobaczymy następnym razem jak pójdę ile zapłacę.

sobota, 10 maja 2008

Streszczenie z tygodnia

Właściwie nic ciekawego się nie wydarzyło w tym tygodniu, więc prawie nie ma o czym pisać. Większość czasu to praca, a poza tym nic ciekawego nie robiliśmy. Amy dostała w prezencie za dobrą pracę dodatkowo kartę wartości 25$ do restauracji włoskiej, więc dzisiaj tam poszliśmy. Bardzo dobra restauracja, trochę droga. Niestety dotego zawsze dolicza się około 15% napiwku. I jeszcze podatek, to już zupełnie. Jedynie dobre jest to, że mają tam sałatkę i za 6$ można jeść ile się chce. Oczywiście Amy i ja wzieliśmy coś innego, bo mogliśmy zaszaleć. Ona wzięła pierogi z serem mozarella i w sosie pomidorowym, ja wziąłem kalamary+paluszki z kurczaka+smażona mozarella. I do tego dali nam paluszki - świeży chlebek z parmezanem i czosnkiem. Niestety nie miałem aparatu. Potem poszliśmy do Ikei - 2 piętra, można się zgubić. Pewnie tam wrócimy jak będziemy kupować meble kiedyś.
W pracy trochę młyn, bo koleś który był na kontrakcie i miał wykonać pewną robotę, nigdy jest nie skończył (poza tym robił ją 5 miesięcy) i w dodatku są błędy. Teraz dali mi, abym to naprawił. Oczywiście śpieszy się obojgu (szefowi i firmie dla której to robimy) - kwota którą nam zapłacą to 70 tyś. $, ale najpierw wszystko musi być w porządku. Niestety nie jest i w tym moja głowa aby było. W tym tygodniu szef dał wypowiedzenie jednemu pracownikowi. Nie był ściśle informatykiem, ale pracował jako doradca. Jak miał ktoś problem to dzwonił do niego i on udzielał odpowiedzi. Czasami pytania dotyczyły baz danych albo zmian w kodzie programu, i tutaj koleś już nie wiedział, więc zawsze programista musiał odpowiadać. Ze względu na fakt, że ja przyszedłem, on stał się zbyteczny - teraz każdy programista będzie odpowiedzialny za swoją działkę. Szkoda, bo pracował już długo. Ale tutaj najwidoczniej liczy się firma i kasa. Tak wygląda kapitalizm w USA. Wszystko to było wynikiem też coroku przeprowadzanych testów wydajności coś na kształt Benczmarku. Tutaj jeśli wynik nie jest satysfakcjonujący, to trzeba się lepiej postarać... To jest firma szefa, więc on rządzi. Na szczęście żona kolesia pracuje i kredyt na dom też prawie spłacony, więc jest OK. Dzieci dorosłe i pracują, więc się nie martwi. Znajdzie następna pracę. W Polsce jak masz 48 lat to już bardzo trudno o pracę.
Wczoraj poszedłem do lekarza aby dostać receptę na lekarstwa które biorę. Oczywiście byłem już wcześniej, ale lekarz dał tylko zlecenie na proste badania. Moje ubezpiecznie dopiero zacznie się 1 czerwca, więc muszę płacić. 2 wizy + badania lekarskie = 200$. A jak jest u lekarza - każdy idzie do recepcji (tylko umówine wizyty). Wypełnia się zawsze formularz (dane osobowe, czy jakieś nowe choroby, czy wypadek, itp). Dalej przychodzi pielegniarka i bierze do osobnego pokoju. Tam badania ciśnienia, pulsu i temp. Obowiązkowe. Dalej zabiera wyniki i czeka się w pokoju sam. Po 10 min. przychodzi asystent lekarza i robi wywiad środowiskowy. To nie jest lekarz, ale może wypisywać recepty. Po przebadaniu i wypytaniu się wszystkiego wychodzi i idzie do lekarza. Lekarzy jest 2 może, czasami pewnie tylko 1. Zapewnie zdale relacje lekarzowi i on pewnie jak trzeba to przychodzi a jak wszystko jasne to wydaje dyspozycje i po następnych 10 min. przychodzi asystent i wypisuje receptę i to wszystko. W Polsce mała przychodnia a 8 lekarzy na raz. Tutaj jest inaczej. Jak spojrzeć na receptę to nie ma nic o numerze pesel, albo nazwiku lekarza, pieczątce. U nas recepta to cała historia choroby, dane osobowe i 2 pieczątki - lekarza i placówki. Widocznie tutaj jest inaczej. Zobaczymy jak mi pójdzie w aptece.

niedziela, 4 maja 2008

Festiwal Narodów

W sobotę w stolicy Minnesoty, czyli w Saint Paul odbył się festiwal narodów, czyli impreza propagująca różne kraje czy grupy etniczne.






Oczywiście była grupa Polaków z Minneosty, grupa taneczna Dolina. Tańczyli oberka, trojaka, i inne. Większość tych ludzi to Polacy urodzeni w USA. Dzieci mówią mało po polsku, a dorośli z akcentem. Mało kto mówi czysto po polsku.


Była też budka z jedzeniem polskim. Jak widać menu nic nadzwyczajnego. Brakowało bigosu, flaków, rosołu, schabowego, mielonego i pewnie jeszcze dziesiątek innych polskich potraw.



To jest polska kiełbasa i polski sernik. Ciekawe, bo nigdy jakoś w Polsce nie jadłem tych rzeczy tak jak na zdjęciach. Kupiłem kiełbasę i pierogi. Bułka zimna, kiełbasa lekko ciepła. Pierogi zamiast ruskie, to z nadzieniem z puree + ser żółty - kupuje się w proszku i dodaje się wody ciepłej. Nie smakują jak w Polsce. Totalne oszustwo i w dodatku za tą cenę. Na cóż, polskie jedzenie tylko w Polsce. Najlepsza była włoska kuchnia i w dodatku nawet tańsza.


To grupa dzieci tańcząca tańce polskie. Wszyscy mówili tylko po angielsku. Imiona może i polskie ale nic poza tym. Nazywają się Chabry.
W zasadzie dobrze, że chociaż się uczą o Polsce.



Tak wyglądał sklepik z rzeczami z Polski - płyty książki, akcesoria, flagi, pamiątki, różne rzeczy które nikt nie kupuje w Polsce. I ja również nic nie kupiłem. Drożyzna jak nie wiem. No ale cóż, nigdzie indziej nie kupisz. Za darmo dostałem gazetę Kurier Polski of Minnesota. Lokalna gazeta po polsku dla poloni. Może jednak poznam trochę więcej ludzi dzięki niej. Niedługo będzie seans filmowy prezentujący film Rejs - postaram się pójść.



To grupa taneczna z Japonii. Bardzo mi się podobał ich występ.






A to grupa z Serbii. Poniżej zdjęcie ich butów. Ciekawe dlaczego taki kształt.




To kolejny występ Polaków - krakowiak. Trzeba przyznać, iż ludziom bardzo się podobało. Ciekawe, że jak się mieszka w Polsce to nikt jakoś się tym tak bardzo nie ekscytuje, dopiero jak zabraknie, to ludzie jakoś zauważają takie rzeczy za coś wspaniałego.
Był to dobry czas i szkoda tylko, że Amy bardzo szybko się zmęczyła. Byliśmy ok. 4 godz. Ja mógłbym byś cały dzień. Można było się tak wiele nauczyć rzeczy o innych narodowościach i poznać ich tradycję i kulturę. Mamy kontakt do grupy Dolina, może przyjdziemy na ich próbę.

Pełna wypłata

Wreszcie weekend i też wypłata. Tutaj każdy dostaje w kopercie. Normalnie jest to czek, ale też można zarządać przelew na konto. Ciekawe jest to ile jest netto i brutto. Tutaj netto jest około 20 - 25% kwoty brutto, chyba że zarabia się bardzo dużo. Ja będę płacił tego roku 15% podatku federalnego i 7% stanowego, tyle że ten stanowy odlicza się od podatku federalnego i też jest od innej kwoty. Jak widać ze świstka z wypłaty nie jest to jak w Polsce 35% kwoty brutto. A ceny tutaj są różne, czasami taniej (benzyna, pewne jedzenie, samochody, komputery, ubranie, itp) a czasami droższe (usługi, prawnicy, lekarze, fryzjer, itp). Wczoraj poszliśmy do kina na film i chcieliśmy coś szybko zjeść, więc poszliśmy zjeść hamburgera do Mc Donald's. Tutaj cena "gnieciucha" to 89 centów, czyli mniej niż 2 zł. Cena podwójnego! cheeseburgera to 1$, czyli 2.20 zł. Zatem jak zarabiasz 20$ na godz. to możesz sobie kupić 20 podwójnych cheeseburgerów. U nas za godzinę pewnie takich byś sobie kupił 3 - 4. Teraz widać dlaczego tyle osób chodzi tam jeść. Bo to bardzoooo taniooo. A jak leci w pracy? Wciąż trudno mi się przyzwyczaić do "obsługi klienta", czyli jest jakiś problem i musisz na zaraz mieć odpowiedź. Np. robiliśmy import danych do programu i coś nie wyszło, to podczas rozmowy z klientem szef mówi: Zrobimy jeszcze plik importu od zera, zaimportujemy do naszej bazy i sprawdzimy u nas jak to działa. Tak że za jakiąś godzinkę odzwonimy. Sama aktualizacja bazy danych zabiera około 2 godziny, a oni chcą odpowiedź za godzinę i dokładny plan działania. Więc praca tutaj jest duuuużo bardziej stresująca i czynnik czasu odgrywa tutaj dużą rolę. Tutaj nikt nie zostawia problemów jak to np. było z wdrożeniem ZSI w PWiK. Tutaj klient to rzeczywiście nasz pan. Klient to pieniądze, i co ważne jak zrobisz coś dla klienta to wtedy jest faktura i jest kasa dla firmy. Np. import starych danych który robimy dla New York będzie ich kosztować 70,000$. Więc stąd ten pośpiech. I tak jest prawie codziennie. Jak robisz coś jednego, to odzywa się inny klient bo coś mu nie działa albo by chciał coś zmienić. Czasami trzeba pracować nad 2 rzeczami naraz. Na początku się cieszyłem z 2 monitorów, teraz żałuje. Na szczęcię nie mam jeszcze laptopa - nie którzy mają 2 monitory i laptopa. Teść mówi, że zaletą życią tutaj jest to, że zawsze można sobie zmienić pracę. Mi jednak podoba się fakt, że mogę zyskać dużo doświadczenia i też przyzwyczaić się do kapitalizmu.