sobota, 10 maja 2008

Streszczenie z tygodnia

Właściwie nic ciekawego się nie wydarzyło w tym tygodniu, więc prawie nie ma o czym pisać. Większość czasu to praca, a poza tym nic ciekawego nie robiliśmy. Amy dostała w prezencie za dobrą pracę dodatkowo kartę wartości 25$ do restauracji włoskiej, więc dzisiaj tam poszliśmy. Bardzo dobra restauracja, trochę droga. Niestety dotego zawsze dolicza się około 15% napiwku. I jeszcze podatek, to już zupełnie. Jedynie dobre jest to, że mają tam sałatkę i za 6$ można jeść ile się chce. Oczywiście Amy i ja wzieliśmy coś innego, bo mogliśmy zaszaleć. Ona wzięła pierogi z serem mozarella i w sosie pomidorowym, ja wziąłem kalamary+paluszki z kurczaka+smażona mozarella. I do tego dali nam paluszki - świeży chlebek z parmezanem i czosnkiem. Niestety nie miałem aparatu. Potem poszliśmy do Ikei - 2 piętra, można się zgubić. Pewnie tam wrócimy jak będziemy kupować meble kiedyś.
W pracy trochę młyn, bo koleś który był na kontrakcie i miał wykonać pewną robotę, nigdy jest nie skończył (poza tym robił ją 5 miesięcy) i w dodatku są błędy. Teraz dali mi, abym to naprawił. Oczywiście śpieszy się obojgu (szefowi i firmie dla której to robimy) - kwota którą nam zapłacą to 70 tyś. $, ale najpierw wszystko musi być w porządku. Niestety nie jest i w tym moja głowa aby było. W tym tygodniu szef dał wypowiedzenie jednemu pracownikowi. Nie był ściśle informatykiem, ale pracował jako doradca. Jak miał ktoś problem to dzwonił do niego i on udzielał odpowiedzi. Czasami pytania dotyczyły baz danych albo zmian w kodzie programu, i tutaj koleś już nie wiedział, więc zawsze programista musiał odpowiadać. Ze względu na fakt, że ja przyszedłem, on stał się zbyteczny - teraz każdy programista będzie odpowiedzialny za swoją działkę. Szkoda, bo pracował już długo. Ale tutaj najwidoczniej liczy się firma i kasa. Tak wygląda kapitalizm w USA. Wszystko to było wynikiem też coroku przeprowadzanych testów wydajności coś na kształt Benczmarku. Tutaj jeśli wynik nie jest satysfakcjonujący, to trzeba się lepiej postarać... To jest firma szefa, więc on rządzi. Na szczęście żona kolesia pracuje i kredyt na dom też prawie spłacony, więc jest OK. Dzieci dorosłe i pracują, więc się nie martwi. Znajdzie następna pracę. W Polsce jak masz 48 lat to już bardzo trudno o pracę.
Wczoraj poszedłem do lekarza aby dostać receptę na lekarstwa które biorę. Oczywiście byłem już wcześniej, ale lekarz dał tylko zlecenie na proste badania. Moje ubezpiecznie dopiero zacznie się 1 czerwca, więc muszę płacić. 2 wizy + badania lekarskie = 200$. A jak jest u lekarza - każdy idzie do recepcji (tylko umówine wizyty). Wypełnia się zawsze formularz (dane osobowe, czy jakieś nowe choroby, czy wypadek, itp). Dalej przychodzi pielegniarka i bierze do osobnego pokoju. Tam badania ciśnienia, pulsu i temp. Obowiązkowe. Dalej zabiera wyniki i czeka się w pokoju sam. Po 10 min. przychodzi asystent lekarza i robi wywiad środowiskowy. To nie jest lekarz, ale może wypisywać recepty. Po przebadaniu i wypytaniu się wszystkiego wychodzi i idzie do lekarza. Lekarzy jest 2 może, czasami pewnie tylko 1. Zapewnie zdale relacje lekarzowi i on pewnie jak trzeba to przychodzi a jak wszystko jasne to wydaje dyspozycje i po następnych 10 min. przychodzi asystent i wypisuje receptę i to wszystko. W Polsce mała przychodnia a 8 lekarzy na raz. Tutaj jest inaczej. Jak spojrzeć na receptę to nie ma nic o numerze pesel, albo nazwiku lekarza, pieczątce. U nas recepta to cała historia choroby, dane osobowe i 2 pieczątki - lekarza i placówki. Widocznie tutaj jest inaczej. Zobaczymy jak mi pójdzie w aptece.

Brak komentarzy: