sobota, 20 sierpnia 2011

Obywatelstwo amerykańskie



Tak jak wcześniej pisałem w zeszłym tygodniu miałem spotkanie z oficerem bezpieczeństwa narodowego w sprawie podania o nadanie mi obywatelstwa amerykańskiego. Na takim spotkaniu nie tylko jest sprawdzane dokumenty że spełniam wszystkie wymagania na nadanie mi obywatelstwa, ale także wiedza z języka angielskiego (poziom podstawowy) i wiedza z historii, geografii i polityki USA. Całe spotkanie miało charakter weryfikacji tego co napisałem na formularzu (podaniu). Dodatkowo były losowe pytania weryfikujące że razem jestem z Amy i dziećmi. W sumie spotkanie trwało 30 min i po wszystkim dostałem pisemko, że na ten dzień nie ma oficjalnej decyzji, ale ten oficer będzie rekomendował aby zaakceptować te podanie. Decyzje podejmował przełożony tego oficera, więc nie było do końca wiadomo jaka będzie ostateczna decyzja. Dziś przyszedł list z decyzją - podanie zostało zaakceptowane i mam się stawić 16 września na inauguracji nadania obywatelstwa. Oczywiście nie tylko ja tam będę, ale całe grono innych ludzi otrzymujących obywatelstwo. Cała ceremonia będzie w sądzie w Minneapolis i jest to dość podniosłe wydarzenie, ponieważ USA poważnie traktuje swoich obywateli. Jak będzie wyglądać ceremonia, to jeszcze nie wiem tak do końca. Wiem że wymagają ubioru odświętnego. Wiem też że składa się przysięgę wierności krajowi, mimo to ja wciąż będę miał polskie obywatelstwo. Amerykańskie obywatelstwo da mi paszport amerykański i to pozwoli mi nie tylko głosować, ale przekraczać granicę bez obawy że będą przeszukiwać samochód czy sprawdzać odciski palców czy robić zdjęcie. I też nigdy nie będą mnie mogli deportować, choć o to się nie martwiłem, to daje to duży komfort, wiedząc że nikt mi nie każde kiedyś wyjechać do Polski mając tutaj dom, pracę, żonę i dzieci. Więcej informacji za miesiąc po ceremonii.

środa, 17 sierpnia 2011

Wakacje w Chicago - cz. 2



















Jedną z atrakcji w Chicago było odwiedzenie Jackowa - polskiej dzielnicy. Wiedząc że w Chicago mieszka najwięcej Polaków po Warszawie, więc spodziewałem się zobaczyć dużą polską dzielnice. Niestety trochę się zawiodłem, ale i tak było warto. Po prostu dużo Polaków wyprowadziło się do innych dzielnic Chicago, więc Polska Dzielnica albo Polish Village jest już dość mała - kilka przecznic. Jest tam teraz więcej Meksykańczyków niż Polaków, ale i tak można znaleźć polskie sklepy spożywcze, masarnie, kwiaciarnie, restauracje, apteki, przychodnie, itd. W sklepie słychać tylko język polski, i nie ważne czy osoba ma 60 lat czy 10. Przetwory, gazety, kiełbasy - po prostu wszystko jest polskie. Na prawdę ma się wrażenie że jest się w Polsce. A jak się pójdzie na obiad do restauracji, to już zupełnie jak w Polsce - nie tylko Polacy ale i 100% polskie jedzenie i picie - różne piwa i wódeczki. Muszę przyznać, że każdego dnia spotykałem Polaków w Chicago, czy to w metrze czy nawet kiedy Amy zwichnęła nogę i poszliśmy do lekarza, to się okazało że cała przychodnia (mała) była prowadzona przez Polaków (mimo że nie była w polskiej dzielnicy) - polski lekarz i polskie pielęgniarki. Nawet w hotelu gdzie mieszkaliśmy jeden z pracowników był z Polski. W Minneapolis gdzie ja mieszkam słyszałem język polski może 10 razy czyli raz na 4 miesiące, w Chicago raz dziennie. Widać różnicę. Dlatego może jeszcze kiedyś odwiedzę Chicago i wtedy na dłużej się zatrzymam w polskiej dzielnicy, ponieważ chcąc zobaczyć jak najwięcej mogłem tylko poświęcić jeden dzień na Jackowo - w zupełności wystarczyło bo dzielnica jest mała, ale to tylko jeden dzień przebywania wśród Polaków.

Wakacje w Chicago - cz. 1























W tym roku wakacje spędziliśmy w Chicago. Cóż, nie mogliśmy pojechać do Polski (bo za drogo i miałem tylko tydzień wakacji). Ja byłem w Chicago tylko przejazdem, ale nigdy na dłużej. Ja wiedziałem tylko że Chicago jest drugim miastem po Warszawie z Polakami. I tak oto po godzinie podróży samolotem mogłem się znaleźć w mieście, które jest całkiem inne niż pozostałe miasta w USA (może poza Nowym Jorkiem i Los Angeles). To miasto ma metro, pociągi nad drogą, mnóstwo autobusów, generalnie nie trzeba mieć samochodu, bez którego ja bym nawet nie zrobił zakupów gdzie ja mieszkam. Jeśli zatem chodzi o miasto, to jest po prostu ogromne - jest większe od Warszawy. Ma 2 lotniska. My zamiast jechać samochodem, także polecieliśmy samolotem. Tylko ja i Amy bo dzieci zostały na tydzień razem z babcią. Moje pierwsze wrażenie było jakbym był w Europie - bo wszędzie mogłem dojechać środkami transportu publicznego i mogłem chodzić na piechotę wszędzie - muszę przyznać że po tygodniu już mi się to dało we znaki - nie mogłem uwierzyć że tak szybko się odzwyczaiłem od chodzenia (prawda jest taka że też bardzo dużo chodziłem aby zwiedzić jak najwięcej). No cóż, udało się dużo zwiedzić, więc trudno jest wszystko opisać i pokazać dużo zdjęć w jednym opisie, zatem postanowiłem umieścić kilka wpisów na blogu poświęconych Chicago, bo miasto jest tego warte. Ten wpis pokaże miasto z kilkoma atrakcjami - duża postać Marilyn Monroe, "fasolka" czyli szklana kula w kształcie fasoli odbijająca panoramę budynków w centrum, wysokie drapacze chmur (najwyższy Willis Tower dawny Sears Tower ma 110 piętra), plaża kilkadziesiąt metrów od dosłownie centrum miasta i kilka widoczków. Oczywiście trzeba pamiętać, że ja tam byłem na wakacjach, więc jak się tam mieszka, to nie wiem - może dłuższe godziny pracy, korki, drogie domy, daleko dojeżdżać do pracy, itd. Wiem tylko że ludzie tam jeżdżą jak wariaci - jak zwolnisz aby się zastanowić gdzie pojechać, to zaraz trąbią. Generalnie tempo życia w tym mieście jest dużo większe niż w Minneapolis czy jakimkolwiek mieście w Polsce.