poniedziałek, 28 lipca 2008

Kościół

W niedziele pojechaliśmy z Amy do kościoła katolickiego w Minneapolis gdzie odbywa się msza w języku polskim. Kawałek drogi bo ok. 20 - 25 minut drogi ale ja chciałem zobaczyć jak to będzie móc znowu móc słuchać mowy nie musząc przejmować się tłumaczeniem i znów móc rozumieć wszystko bez wyjątku. Kościół jest bardzo ładny - chyba amerykański choć przypomina polskie. Jest tu oczywiście polski ksiądz. Chór to ten sam co był na festiwalu narodów. W sumie osób było ok. 100. To ciekawe ale nie byli bardzo otwarci - nikt nie podszedł aby się przedstawić albo porozmawiać. Ciekawe też że część ludzi po wyjściu z kościoła zaczęła mówić po angielsku. Mają tutaj śpiewnik oraz książeczki z treścią mszy w 2 językach. Niestety kazanie było po angielsku bo tam był w odwiedzinach misjonarz z Filipin i opowiadał o tym jaka tam panuje bieda i co tam robią. Szkoda,
wolałbym wszystko po polsku. W sumie jest tu więcej niż tylko jedna msza w niedziele po polsku bo i różaniec i pierwszy piątek i pewnie wszystkie święta. Amy nie była zbyt zachwycona - no cóż, i język jest inny i mało tu pieśni uwielbienia i mało też studiowania Bożej woli czyli Pisma Świętego. Ja też zauważyłem, że jakby tutaj każdy była za karę a i ksiądz zdawał się tylko odbembnić tą mszę jak najszybciej i iść do domu - żadnego zaangażowania emocjonalnego z jego strony. Moje wrażenie było że to ksiądz wojskowy bo tak się zachowywał. Może kiedyś się starał ale i poco jak może ludziom się nie chciało, to i pewnie przestał. Wydaje mi się też że tutaj kościoły katolickie nie mają dużego wzięcia - każdy kto był choć raz w kościele ewangelicznym i traktuje sprawy wiary poważnie, raczej nie przyjdzie do kościoła katolickiego. Tutaj w
odróżnieniu do Polski nie ma jednej religii i jest tolerancja co do wyznania, koloru skóry, itp. więc czymś normalnym jest być katolikiem, baptystą, zielonym, czy muzułmaninem - w Polsce jak jesteś niewierzący to nie jest jeszcze tak najgorzej, ale jak jesteś np. zielonoświądkowcem to już masz przechlapane. Mówimy że jesteśmy narodem tolerancyjnym a ja patrząc na to jak tutaj wygląda tolerancja to uważam że bardzo dużo nam brakuje aby być tolerancyjnym. Dowód: w Głogowie organizowany co roku jest koncert jedności chrześcijan - wszystkie kościoły się jednoczą aby
na wspólnym uwielbeniu Boga - cóż wszystkie oprócz katolickich, więc ludzie z Odnowy w Duchu Świętym muszą przychodzić ukratkiem, bo oficjalnie mają zakaz (może dlatego część z tych osób odchodzi od kościoła katolickiego dla którego bardzo często ważniejszy jest sam kościół niż Bóg). No cóż, jedni są religijny drudzy są wierzący. I pomyśleć że wszystko zaczęło się od tego samego kościoła i tej samej Biblii...

sobota, 26 lipca 2008

Nowe zdjęcia Amy

Zamieszczam nowe zdjęcia Amy wraz z synkiem w brzuszku. Jak widać na pierwszym zdjęciu trochę urósł i brzuszek i synek. Przy okazji można zobaczyć prezent który dostaliśmy od Amy mamy - łóżeczko - kołyska. Na zdjęciach widać też pokój stołowy i naszą sofę. W dali widać biły wiklinowy regał - to też kupiliśmy na wyprzedaży garażowej.







Garage sale

Tak właśnie tutaj nazywa się wyprzedaż odbywająca się w garażu (często również przed garażem). Jest to tutaj tradycja. Zaczyna się to w czwartek i trwa kilka dni. Poprostu jak się ma coś używanego i się chce tego pozbyć (i nie chce się bawić w ebay) to ogłasza się na stronie internetowej i podaje adres i wtedy ludzie przyjeżdżają i kupują (łatwiej niż pakować, wysyłać a może ktoś odeśle). Tutaj na prawdę można kupić prawie wszystko. Dzisiaj wybraliśmy się razem z Amy na tradycyjne zakupy do garażu. Co ciekawe w całej okolicy było ze 20 domów gdzie można było coś kupić. Często oznaczają drogę balonami albo są tabliczki własnej roboty z napisem Wyprzedaż. Dla niektórych ludzi to jest biznes - jeżdżą wcześnie rano w czwartek po takich wyprzedażach, kupują co lepsze i albo naprawiają albo czyszczą i robią wszystko aby wyglądało ładniej i sprzedają na ebayu. My pojechaliśmy aby się rozejrzeć. To niesamowite jak bardzo jest to popularne tutaj. My kupiliśmy ciuszki dla dziecka oraz półkę na książki (ciuszki po 1 - 2$ za komplet, a szafka 8$). Jest to niesamowite co tu można kupić - od nart, muzyki, książek, gier, po ubrania, części samochodowe i meble. Ja chciałem sobie kupić elektroniczną grę Szachy (coś jak tetris) - tylko 2$ ale w sumie nie wiem kiedy bym grał więc zrezygnowałem. Zawszę możemy pójść następnym razem to i kupić coś innego fajnego.

środa, 23 lipca 2008

Szkolenie

Dzisiaj nie musieliśmy iść do pracy bo poszliśmy na szkolenie z "Zdyscyplinowane praktyki testowania oprogramowania". Na szczęście szkolenie było w Plymouth czyli tam gdzie mieszkam to miałem 10 min. tylko drogi, moi znajomi mieli nawet ok. 1 godziny drogi. Szkolenie było w hotelu Radisson razem z kontynentalnym śniadaniem czyli tak nazywają śniadanie na słodko (ciasto, bułki z nadzieniem, kawa + herbata, napoje, pączki, itp.). Samo szkolenie nie było takie nudne, tyle że mało praktycznych rzeczy wyniosłem z tego - to było raczej dla ludzi którzy tylko testują oprogramowanie. Może i będzie to dobre jak będę tworzył nowy projekt i od początku będzie dobra dokumentacja + zrozumiałe wymagania (nie zmieniane w czasie tworzenia). Trzeba przyznać że jest bardzo dużo narzędzi i metod testowania tego co się tworzy tyle że trzeba być zdyscyplinowany i robić to od początku, a nie teraz jak już wszystko w fazie ostatecznej i tak na prawdę to teraz nawet nikt nic nie wie czy to było wymagane czy to tak na prawdę zmiana. Dobre tylko tyle, że nie musiałem iść do pracy i mogłem się dowiedzieć dużo ciekawych rzeczy.

niedziela, 20 lipca 2008

Wizyta u Andiego

Nasz znajomy, który też przy okazji był na obozie języka angielskiego w Szklarskiej Porębie, zaprosił nas do siebie na grilla. On byli jako Amerykanie na tym obozie ucząc angielskiego. Oni zaprosili nas do siebie aby pokazać zdjęcia i podzielić się wrażeniami - to był ich drugi pobyt. Byli zachwyceni jak zresztą reszta osób ktrórzy tam byli. Z Amy myślilimy aby też pojechać za rok - najpierw chcielibyśmy odwiedzić Głogów i moją rodzinę a potem na tydzień na obóz. Zobaczymy jak nam finanse pozwolą i czy dostanę urlop i jak się będzie czuła Amy i dziecko. Chciałbym aby tata zobaczył wnuka. Andi wychowywał się w Ditroit więc jest niezły luzak - ma szczególny dar pracy z młodzieżą - na obozie młodzież z jego grupy wołali na niego "Hej, ziom". Czasami dla mnie jest to wciąż dziwne bo tutaj używa się drugiej osoby TY niezależnie czy zna się tą osobę czy nie, i czy jest dużo starsza czy młodsza, zupełnie inaczej niż w Polsce np. w pracy jak inni koledzy zwracają się do szefa na TY (np. Hej Zenek idziesz znami coś zjeść?) - pewnie przywyknę wkrótcę tzn. ja przywykłem ale sam jak się zwracam to raczej nie używam imion - brzmi to może mniej bezpośrednio. Wciąż pamiętam jak Amy zawsze zwracała się do mojego ojca - "Stefan, chcesz coś pić?". Może się ten zwyczaj przyjmie w Polsce kiedyś jak tak wszystko Polacy chcą brać z Zachodu? Na razie w mojej dawnej pracy część osób mówiła do swojego głównego szefa na TY. Może powoli jednak się wyluzowujemy...

wtorek, 15 lipca 2008

Sofa

Dziasiaj dorobiliśmy się o nowy mebel - kanapa. Nie jest rozkładana w takim sensie jaki my znamy - tutaj oba krańce siedzisk można rozłożyć w przód (jak na zdjęciu Amy leży). Nie to że ma się ponóżek to jeszcze oparcie się rozkłada - po prostu można albo dobrze wypocząć albo się przespać. To i tak nic jeszcze rewelacyjnego - tutaj są specjalne dla tych którzy lubieją oglądać tv - mają miejsce na kubki (picie) oraz miejsce na jedzenie - takie specjalne dla domowego kina. Super, ale i cena też duża. Nasza sofa kosztowała 700 dolarów + 70 za przywóz i wniesienie + 70 ubezpieczenie na 5 lat przeciw przypadkowemu ubrudzeniu lub uszkodzeniu (dobre jak się ma małe dzieci - pokrywają 100% jeśli stało się to przypadkowe - swoją drogą aż dziw że nikt tego nie nadużywa), czyli cena przybliżona do warunków poskich (może nawet ciut tańsze?). Napewno jest bardzo miękka i wygodna. Amy jest bardzo zadowolona bo ostatnio odczuwa małe bóle pleców. Bardzo się cieszymy z tego prezentu - tak, mimo że nie prosiliśmy Amy rodzice dali nam pieniążki na to, za co jesteśmy oboje im bardzo wdzięczni.

niedziela, 13 lipca 2008

Wizyta w Pizza Hut

Dzisiaj odwiedziliśmy Amy przyjaciół i przyjaciółki, którzy mieszkają jakieś 30 min. drogi samochodem. Po wszystkim razem z jej kolegą poszliśmy na lunch (lekki obiad, bo tutaj obiad się je na kolację, a kolację na obiad czyli lunch). Wybraliśmy się do Pizzy Hut bo Amy uwielbia pizzę i niestety w czasie ciąży też McDonalds, ale bardzo żadko tam chodzi i jak już to mało co je. Zatem z dwojga ja wolę Pizza Hut. Tutaj mają w Pizza Hut coś takiego co się nazywa bufet, czyli ... jesz ile wlezie i to za ... niecałe 6 dolarów = 12 zł. Oczywiście do wyboru jak widać na zdjęciach jest tylko 6 rodzajów pizzy (bez żadnych super supreme czy ciasto z serem w środku, ale normalne pizze z Pizzy Hut), plus bar sałatkowy, i plus paluszki chlebowe i paluszki cynamonowe. I to potwierdza moją teze, że w tym kraju na prawdę generalnie można sobie pozwolić na dużo więcej jeśli chodzi o jedzenie niż w Polsce. Za 12 zł nie zjem dużej pizzy innej niż margeritta. A tu - ile chcesz i prawie jakie chcesz. Co prawda bufet jest tylko od 11 do 2 po południu, ale jest. W niektórych lokalach jest też na kolację lub obiad tutaj, ale pewnie wtedy droższy. Ja muszę przyznać, że po zjedzenie prawie 1.5 pizzy już nie jadłem obiadu (kolacji). Pewnie mógłbym tak jeść codziennie - nie jeść śniadania i obiadu tylko sam lunch i to tyle aby się najeść na caly dzień. I nie tylko pizze ale sałatki, surówki i chlebek. Wniosek ... sami wiecie coby to było jakby w Polsce ile się chce pizzy kosztowało 6 zł. A tutaj tak jest...
Na koniec - pozdrowienia dla mojej teściowej która czyta ten blog. Jak? W Internecie ma dostęp do słowników i po trochę tłumacząc jest w stanie zrozumieć niemal wszystko. Dlatego - Pozdrawiam Cię mamo! And especially for you Mom I'm writing this sentence in English so you would not have to bother yourself looking up these words in your dictionary.

sobota, 12 lipca 2008

Prawie 23 tydzień

Aż trudno uwierzyć, że niedługo będzie 6 miesiący i zostanie tylko 3 do przyjścia dziecka. Czas bardzo szybko leci. Tylko co jakiś czas zauważam jak Amy jest trudniej robić pewne rzeczy. To chyba dopiero znak, że ciąża staje się bardziej zaawansowana. Dobrze że nie musi chodzić do pracy, bo byłoby to dla niej bardzo męczące. Też trudno uwierzyć, że jestem już tutaj pół roku. Muszę przyznać, że jak tutaj przyjeżdżałem z wizytą oraz swieżo po przeprowadzce to wszystko było inne - nowe. Inny język, ludzie, zwyczaje, pieniądze (kwoty wydawane), później nowa praca - po prostu całe otoczenie. Od kiedy zamieszkaliśmy w mieszkaniu i po tym jak mogłem przez skype'a zobaczyć swoich znajomych z pracy to jakoś nie myślę że jestem tysiące kilometrów od Polski. Wszystko po mału stało się znajome i teraz czuje się jakbym mieszkał w Polsce tyle że nie w Głogowie. Oczywiście jest wciąż mnóstwo rzeczy które są mi obce i trudno mi dalej pewne rzeczy pojąć, to jednak codzienne sprawy (jazda do pracy, praca, zakupy, itp.) stały się czymś normalnym - zamiast Tesco mam Rainbow Foods czy Cub Foods. Jeszcze wciąż mogę zauważyć że to nie Polska jak jedziemy

gdzieś dalej gdzie jeszcze nie byłem np. na wakacjach. Ale chciałbym odwiedzić Polskę - mówić przez cały czas po Polsku i znowu móc niczemu się nie dziwić. Nie umiem powiedzieć, czy lepiej jest żyć tutaj czy w Polsce. Kolega z pracy który jest z Ukrainy i mieszka tu już 17 lat mówi, że jedna rzecz tutaj jest dobra - jak się ma przyzwoitą pracę to człowiek się nie martwi o nic - że trzeba kupić tą szynkę bo o 2 zł tańsza, że trzeba oszczędzać wodę, że trzeba gasić zbędne światło, że trzeba ściągać filmy z Internetu bo kina nie stać, że nie wolno jeździć autem za dużo bo benzyna droga, że tylko raz kiedyś można sobie pozwolić na kurczaka z rożna, itp. Jedna rzecz jest tutaj dobra (a może niedobra) to to, że jedzenie jest tu tanie w stosunku do zarobków i nawet niektórych cen w Polsce (dzisiaj kupiłem piersi z kurczaka za $2 za pół kilograma), więc nikt nie martwi się o to co jeść i czy se może pozwolić np. na kurczaka czy wołowinę. Sam zjadłem tutaj przez te 6 miesięcy więcej wołowiny niż pewnie przez ostatnie 6 lat pobytu w Polsce. No i to, że tutaj rynek pracy jest duży to sam wiem po sobie, że nie przejmuje się wcale tym, że mógłbym stracić pracę, czyli żyje się pod tym względem mniej w niepewności o to co będzie jutro. I nawet do pracy się przyzwyczaiłem więc nie jest już tak bardzo ciężko - trzeba popracować, ale swoje też można porobić - ja studiuje do testu, więc w sumie żadna prywata ale zawsze coś innego niż to co codziennie trzeba robić. Na koniec jeszcze jedna rzecz - coraz bardziej w pracy mam kontakt z klientem (przez telefon) aby rozwiązywać problemy z aplikacją, czyli rozmawiam z ludźmi z Nowego Yorku czy Mississppi. Jedna rzecz - zawsze są to bardzo rzyczliwi i spokojni ludzie, aż dziw bo jak coś im nie działa to powinni być źli na nas za to, że coś nie działa w programie. A tu nie, mają problem i zwracają się z prośbą o rozwiązanie. Jedno mogę powiedzieć - przyjaznym stosunkiem można załatwić o wiele więcej niż przez złość czy próbę szukania za wszelką cenę winnego, a przecież "Mylić się jest rzeczą ludzką" i sami też nie jesteśmy doskonali.

sobota, 5 lipca 2008

Różne ciekawe





Podczas podróży zatrzymaliśmy się na cmentarzu. Dla mnie to była ciekawostka. Jak widać na zdjęciach tak wyglądają groby np. w kształcie ławeczki - czy to nie praktyczne? Albo te pozostałe - niby w porządku ale jak widać brak daty śmierci - data urodzenia jest ale śmierci nie. Dlaczego? Bo ci ludzie żyją - tak po prostu wiesz że to twój rodzinny grób i tu będziesz pochowany, więc sobie przygotowują chyba grób przed śmiercią. Nie jest to coś normalnego, bo mama Amy też wcześniej czegoś takiego nie widziała.









A to podczas jazdy samochodem zobaczyliśmy helikopter armii Stanów Zjednoczonych jako pomnik jakieś wojny. Ciekawe iż dopiero z bliska widać jak potężne działka są i rakiety. A to pewnie jakiś stary model. Nowoczesne to dopiero muszą być maszyny. Aż tylko dziw bierze że nie jest ani pomalowany ani zdewastowany, nic. W Polsce pewnie bez specjalnego ochrony to albo by ukradli na złom, albo rozkladli części np. uzbrojenia, albo pewnie otworzyli aby się pobawić w środku, albo po prostu zniszczyli. Nie twierdzę że tutaj by tego nie zrobili - pewnie też w większym mieście, choć wydaję mi się że tutaj ludzie są bardzo patriotyczni i mają bardzo duży szacunek do pamiątek narodowych i takich rzeczy. To za nich ludzie walczyli na tych maszynach i to za ich wolność umierali. Jednak nie każdy zdaje sobie z tego sprawę. Ale tutaj jakoś ten samolocik sobie stoi bez żadnych zniszczeń. I oby tak było.

Wizyta u dziadka Amy
















Dziadek Amy mieszka ok. 300 km od nas i razem z mamą Amy postanowiliśmy go odwiedzić. Ja tam jeszcze nie byłem, więc byłem ciekawy jak tutaj żyją starsi ludzie. On mieszka w miasteczku, ale to już nie jest miasteczko. Mieszka nad jeziorem pośród drzew. Wokoło jeziora mieszkają inni ludzie. Jest tam bardzo uroczo, ale zimą pewnie bardzo zimno i nic fajnego. Dziadek ma łódkę i razem z nim zrobiliśmy przejażdżkę po jeziorze. Potem poszliśmy na kolację do lokalnej restauracji - za parę dolarów miałem pełen talerz świeżo złowionego mintaja + frytki + surówka. Teraz już wiadomo dlaczego ludzie mieszkający w małych miasteczkach są teźsi - dużo więcej jedzenia za nieduże pieniądze. Tutaj też zobaczyłem pręgowca amerykańskiego - to te wiewiórki z kreskówki Chip i Dale co wyjadały wszystko kaczorowi Donaldowi. Tutaj dziadek celowo karmi jedną, bo bardzo się z nią zaprzyjaźnił. Kiedy tak na to wszystko patrzę to wydaję mi się że to właśnie to jest prawdziwa Ameryka a nie to co pokazują w telewizji. Oczywiście Nowy York czy Hollywood są w Amerycy ale prawdziwa Ameryka to te małe miasteczka, z małymi super barami, ciekawymi zwierzętami, przyrodą i przyjaznymi ludźmi. I co ciekawe - wszędzie daleko i wszędzie trzeba jeździć, choć samochodem i tymi drogami to co jest daleko w rzeczywistości staje się bardzo blisko. Jedno trzeba powiedzieć - Ameryka jest ogromna.

4 lipca - dzień niepodległości








Jest to święto narodowe - ze względu na ładną pogodę ludzie zjeżdżają się aby być razem i świętować. Głownie to czas dobrego jedzenia, parad (my nie braliśmy udziału w żadnej) oraz fajerwerków. My pojechaliśmy na jezioro w mieście aby stojąc na boisku od golfa oglądać z brzegu fajerwerki. Ze względu na fakt, iż byliśmy w małym amerykańskim miasteczku wydaje się to być bardzo rodzinny i ważny czas - pewnie mało co się dzieje zazwyczaj. Ludzie poprzychodzili z kocami, stołeczkami, krzesłami i ... mnóstwem jedzenia. Fajerwerki zaczęły się o 10 i trwały ok. 30 min. Aby się tam dostać pojechaliśmy na parking koło głównego sklepu i z tamtąd autobusem za darmo na miejsce - ok. 15 min. Mój pierwszy przejazd autobusem. Te autobusy to nie jakieś miejskie ale pewnie coś w stylu gimbusów, czyli do przewozu na codzień dzieci do szkoły. Na miejscu dobry czas oglądania fajerwerków - nikt jakoś nie miał swoich poza zimnymi ogniami. Tutaj trzeba mieć pewnie jakąś licencje aby strzelać jak w Polsce na sylwestra. Zatem za pewne Sylwestra nie spędze hucznie:(

Samochód







Jednym z powodów odwiedzin dziadka było to, że dziadek znalazł dla nas samochód w dobrym stanie do kupna. Marka to Mercury - jest to produkt Forda - lepsza klasa. Model to Sable. Silnik 3 litry V6. Rocznik to 2001. Cena to 4200 dolarów. Stan bardzo dobry jak na mój gust. Klima, wszystko elektryka - podgrzewane lusterka, itp oraz skóra, drewno. Ciekawe ile by to kosztowało w Polsce? Ja jednak będę dalej jeździł tym co jeżdże - ten samochód to głównie dla Amy i dziecka - dużo bezpieczniejszy i niezawodniejszy niż ten jak ja ten co jeżdże do pracy. I tak właśnie po 5 miesiącach bycia tutaj mamy 2 samochody. W Polsce przez 30 lat nie miałem ani jednego.